Chińczycy ostrzegają spekulantów: nie atakujcie juana
Wojna handlowa pomiędzy USA a Chinami bez wątpienia osłabia – przynajmniej w jej pierwszej fazie – oba kraje i ich waluty. Więcej jednak mogą stracić na niej Chińczycy. To dobra okazja dla spekulantów, którzy mogą zarabiać na spadku wartości chińskiego juana. Już jednak wiadomo, że będzie to większe niż zwykle ryzyko. Chińczycy nie mają zamiaru biernie przyglądać się atakom na swoją walutę.
Spadek wartości juana obserwujemy od kwietnia. W tym czasie dolar umocnił się na tle juana o ponad 3,4 proc. Zbiega się to oczywiście z intensyfikacją wojny handlowej i podwyższaniem ceł na towary sprowadzane przez oba kraje. Wprawdzie jest jeszcze promyk nadziei na porozumienie, ale zanim do niego dojdzie, obniżanie wartości walut jest stosunkowo łatwym i zdecydowanie łakomym celem dla spekulantów walutowych. Chińskie władze zdecydowały się jednak ostrzec ich przed zbytnimi zapędami.
– Spekulantów sprzedających juana dosięgną głębokie straty – ostrzega Guo Shuqing, szef chińskiego regulatora rynku bankowego i ubezpieczeniowego.
Przeczytaj koniecznie: Ile stracimy na wojnie handlowej USA – Chiny?
Chińczycy potrafią bronić waluty
Chińczycy nie żartują, bo juan kosztuje już 7 dolarów, co od lat było psychologiczną barierą. Nawet wyprzedaż z 2015 oraz 2018 roku zatrzymała się właśnie na tej cenie.
Nie pierwszy raz Chińczycy bronią juana i jak dotąd robią to skutecznie. W styczniu 2017 roku wyprzedaż juana zgasili w zarodku poprzez zablokowanie dostępu do płynności waluty dla inwestorów w Hongkongu. Dzięki temu depozyty wzrosły, co było wsparciem dla juana. Tym razem także nie zawahają się przed obroną waluty, a pieniędzy na to z pewnością im nie zabraknie.
– Chinom nie podoba się zbytnia nierównowaga pozycji spekulacyjnych na rynku juana, bo stabilizacja waluty jest według nich kluczowa dla wzrostu gospodarczego kraju – mówi Alicia Garcia Herrero, główna ekonomistka banku Natixis na region Azji i Pacyfiku. Przypomina przy tym, że chiński bank centralny nie raz dawał popalić spekulantom.
George Soros – człowiek, który wygrał z brytyjskim funtem, choć pomysł miał ktoś inny
Chińczycy starają się dmuchać na zimne, bo w historii były już przypadki, że spekulacja walutą jednego kraju powodowała załamanie gospodarcze. Najbardziej znaną historią jest oczywiście słynny trade Georga Sorosa. By jednak dokładnie zrozumieć jak zarabia się miliard dolarów na jednym zagraniu, trzeba wcześniej poznać całe tło transakcji, o której świat usłyszał 22 września 1992 roku. To właśnie wtedy okazało się, że jeden spekulant może pokonać bank centralny i to nie w jakimś małym kraju, ale w Anglii.
Soros już wcześniej potrafił zarabiać duże pieniądze. Jego fundusz hedgingowy Quantum Fund w 30 lat zanotował 300 proc. zysku. Prawdziwa transakcja, dzięki której duży zysk w potocznym języku traderów nazywa się „Soros trade”, przyniosła mu jednak sławę na całym świecie. Oczywiście nie tylko pozytywną, bo dla wielu osób słowo „spekulant”, właśnie od tamtego wydarzenia pozostaje obelgą. Ale po kolei.
ERM – czyli sztywne kursy europejskich walut
W latach 90-tych XX wieku, gdy nie było jeszcze euro, Wielka Brytania z powodzeniem utrzymywała kurs funta na w miarę stałym poziomie do niemieckiej marki i innych europejskich walut. Gdy zmiana kursu byla większa niż 6 proc., Bank Anglii podejmował interwencję walutową i wszystko wracało do normy.
Raz nie wróciło. Właśnie wtedy atak spekulacyjny przeprowadził George Soros i Stanley Druckenmiller, który zresztą był pomysłdawcą akcji. We wrześniu 1992 roku obserwowaliśmy bowiem dużą deprecjację dolara amerykańskiego wobec niemieckiej marki. Funt (przypomnijmy: na sztywno powiązany m.in. z kursem marki ) już się chwiał, niczym bokser po serii ciosów. Nie pasowało to brytyjskiemu rządowi, bo eksport rozliczany był w dolarach. W normalnych warunkach rynkowych miałaby miejsce korekta, ale nie można jej było zrobić, bo kurs musiał trzymać się w określonych wcześniej widełkach.
George Soros wykorzystał tę okazję i na grę przeciwko funtowi przeznaczył 10 miliardów dolarów. Rząd Wielkiej Brytanii próbował walczyć, skupując swoją walutę, ale na niewiele się to zdało. Rząd zdecydował się na wzrost stopy procentowej z 10 proc. do 12 proc., a później 15 proc. Mimo tego wyprzedaż funta przyspieszyła, przybierając rozmiary paniki. Według szacunków Wielka Brytania straciła na tym ataku 3,4 miliarda funtów. Jedna trzecia tej kwoty trafiła na konta Georga Sorosa.
W efekcie Wielka Brytania opuściła system ERM utrzymujący stałe kursy walut, a w gruncie rzeczy wręcz go rozsadziła. Nie to było jednak najgorsze. Wielka Brytania była na skraju recesji, bankrutowały kolejne firmy, a nieruchomości taniały z dnia na dzień.
Nie brakuje jednak takich, którzy uważają, że czarna środa z 1992 roku w dłuższej perspektywie wyszła wielkiej Brytanii na dobre. Po spowolnieniu i wprowadzonych zmianach, rozwój brytyjskiej gospodarki przyspieszył i wyprzedził resztę Europy. W latach 1996–2005 średni wzrost PKB Wielkiej Brytanii sięgał 2,7 proc., podczas gdy w Niemczech był o połowę niższy, a w strefie Euro nie przekraczał 2 proc.